Tytuł 1: "Święta wojna trwa"
Tytuł 2: "O mistrzostwo do końca"
Tytuł 3:"Hiszpański teatrzyk"
Hiszpański spektakl, faule, aktorstwo, mało bramek. Czy tak mają wyglądać mecze najlepszych drużyn świata? - Real vs. Barcelona.
Barcelona
cieszyła się po meczu z mistrzostwa, bo trudno wierzyć, że roztrwoni
przewagę ośmiu punktów na sześć kolejek przed końcem. Real świętował
przerwanie koszmaru: po pięciu kolejnych laniach – remis, w dodatku z
wyrównującą bramką strzeloną, gdy drużyna grała w osłabieniu. Leo Messi
wreszcie strzelił gola drużynie Jose Mourinho, Cristiano Ronaldo
wreszcie pokonał bramkarza Barcelony, więc i tutaj był remis.
W
sobotę przegrał tylko piękny futbol, bo zabrakło dla niego miejsca
między zasiekami Realu, wśród tych wszystkich ostrych starć, drobnych
prowokacji z obu stron i sędziowskich kontrowersji. Z drugiej strony: do
końca były emocje, czego o pamiętnych 5:0 czy 6:2 Barcelony nie dało
się powiedzieć.
Taktyczne zagrywki trenerów
To
nie znaczy, że zupełnie zabrakło barcelońskiej poezji. Była, tylko tak
rozwlekła, że trudno w niej było rozpoznać autora. Piłkarze Pepa
Guardioli jak zwykle mieli przygniatającą przewagę podań, rysowali
kolejne wieloboki, ale nie potrafili oszołomić rywala nagłym
przyspieszeniem. I chyba nie tylko dlatego, że Jose Mourinho zabronił
przed meczem ściąć i podlać trawę tak mocno jak zwykle, co stało się
refrenem niedzielnych relacji z meczu. Real po prostu zagrał dobrze.
Prozą, ale wciągającą. Atakował rzadziej, ale groźniej.
To
były takie Gran Derbi, jakich by się należało spodziewać, gdyby nie
było w pamięci tych wszystkich ostatnich zwycięstw Barcelony. I takie,
jakich należało oczekiwać od drużyny, którą trenuje Mourinho. Dwie
trzecie jego drużyny się broniło, wystawiając głowy z okopów tylko
wtedy, gdy Real miał rzuty rożne (po każdym było groźnie) albo wolne.
Bohaterem tej wojny był Pepe, przesunięty z obrony do pomocy, a
właściwie przesunięty w każde miejsce na boisku, z którego mógł
zaatakować Messi. Krążył od bramki do bramki jak wielki paralizator,
czego się nie dotknął, padało na murawę. Aż dziwne, że nie dostał za to
ani jednej żółtej kartki, ale były jeszcze dziwniejsze decyzje sędziego.
Zwłaszcza
te, by nie dyktować w pierwszej połowie karnego za faul Ikera Casillasa
na Davidzie Villi i by przy okazji dwóch karnych w drugiej połowie
jednemu faulującemu, Raulowi Albiolowi, dać od razu czerwoną kartkę, a
drugiemu, Daniemu Alvesowi, nie pokazać nawet żółtej (jedną już miał).
Co do faulu Albiola nie było wątpliwości, uwiesił się Villi na szyi.
Alves chyba najpierw trafił w piłkę, potem w Marcelo, ale skoro sędzia
widział tam faul, mógłby być konsekwentny. – Chciałbym wreszcie doczekać
meczu z Barceloną, którego nie będziemy kończyli w dziesięciu –
narzekał po meczu Mourinho, robiąc aluzje do poprzednich spotkań, gdy
jeszcze prowadził Chelsea i Inter. Trener Realu przerwał milczenie,
odpowiadał na pytania, ale tylko te zadawane przez dziennikarzy spoza
Madrytu.
Trener
chciałby sprawiedliwego traktowania, ale tak jak przed rokiem jego
Inter w Lidze Mistrzów, tak i w sobotę Real lepiej grał przeciw
Barcelonie w dziesięciu niż w jedenastu. Mourinho zrobił lepsze zmiany
niż Guardiola, choć obu zmusiły do nich okoliczności (w Barcelonie z
drobnymi kontuzjami musieli zejść Carles Puyol i Adriano).
Ronaldo i Messi w cieniu rywalizacji
To upór
rezerwowego Mesuta Oezila doprowadził do tego, że akcja w 82. minucie
wróciła w pole karne Barcelony i Marcelo został sfaulowany. Barcelona po
zmianie Puyola zwolniła, zaczęła pilnować tego, co ma, myśląc już o
kolejnych meczach z Realem: środowym finale Pucharu Króla (TVP 1, 21.30)
i dwumeczu w półfinale Ligi Mistrzów. A
Real właśnie wtedy zaczął pokazywać, że w następnych starciach nie
będzie bez szans. Dobre sytuacje miał już wcześniej: dwa razy tylko
refleks Adriano uratował Barcelonę od straty bramek. Raz Brazylijczyk
wybił piłkę spod nóg Cristiano Ronaldo, drugi raz z linii bramkowej, po
tym gdy Cristiano uderzał głową. Ronaldo strzelił też w słupek po
fantastycznym rzucie wolnym w drugiej połowie. Wykorzystał dopiero
karnego.
Może
to da mu w następnych meczach więcej spokoju. Bo w sobotę czasami swoją
nadpobudliwością pomagał Barcelonie, a nie Realowi. Messi też zresztą
raz zachował się bez klasy, gdy zirytowany kopnął piłkę z bliska w
trybuny, a i Gerard Pique mógł sobie darować pyskówkę z sędzią z okazji
niepodyktowanego karnego.
Cały
czas iskrzyło, ale tym razem obyło się bez rękoczynów, które zepsuły
smak meczu z rundy jesiennej. Były tylko mniejsze lub większe
złośliwości, ale to było też najmniej ważne z czterech spotkań Realu i
Barcelony w 18 dni. W środę w finale w Walencji remis nie wchodzi w grę,
w Lidze Mistrzów Real musi być górą, jeśli ma uratować sezon. Pachnie
prochem, a piromanów bo obu stronach nie brakuje.
Real Madryt – FC Barcelona 1:1 (0:0)
Bramki - dla Realu: Cristiano Ronaldo (82, karny); dla Barcelony : Messi (53, karny). Widzów 80 tys.
Real:
Casillas - Ramos, Albiol, Carvalho, Marcelo, Khedira, Pepe, Xabi Alonso
(66, Adebayor), Di Maria (Arbeloa), Benzema (57, Oezil), Cristiano
Ronaldo.
Barcelona:
Valdes - Adriano (80,Maxwell), Puyol (58, Keita), Pique, Alves, Xavi,
Busquets, Iniesta, Villa, Messi,Pedro (67, Afellay).
Rzeczpospolita
Tagi: Real Barcelona piłka nożna Gran Derbi mistrzostwo Hiszpanii liga hiszpańska
Aby wypromować tekst należy:
- Udostępnić tekst na portalach społecznościowych typu Facebook.
- Umieścić tekst w linkach sponsorowanych w Google.
- Polecać tekst znajomym.
- Dobrać odpowiednie i chwytliwe tagi.